sobota, 9 maja 2015

Historia pewnej pozytywki


Od dłuższego czasu nie mam ochoty na pisanie. Na początku moją wymówką były matury, które skończyły się (przynajmniej dla mnie) w czwartek. Już sobota i nadal nic. Zanosiłem się z zamiarem opublikowania mojego opowiadania, które napisałem w liceum. Nadal mi się podoba, ale teraz będzie pełnić jedynie rolę zapychacza i leku przeciwbólowego na brak tekstów w ostatnich dniach i grobową ciszę na blogu. Ależ zrobiło się pesymistycznie, a przecież wszyscy chcę być zawsze pozytywni i zadowoleni, nie? No to jedziemy.

Przez brukowaną ulicę przesuwa się niezorganizowany tłum, w którym każdy zmierza w swoim kierunku, swoim tempem i rytmem. Gromadka dzieci bawi się gdzieś na podwórzu wybiegając co jakiś czas na ulicę, by zaraz ją opuścić. Tętent koni i koła dorożek harmonizują się z gwarem rozmów. Gdyby zamknąć oczy i wsłuchać się dokładnie można usłyszeć jak młoda studentka gra na flecie, na którymś z wysoko osadzonych balkonów. Zapach pieczonego chleba miesza się z wonią kwiatów ze straganu naprzeciwko. Gdzieś na końcu ulicy znajduje się perfumeria. Zapach kwiatów pomarańczy, drzewa sandałowego i wszelkich woni zamkniętych w probówkach nie pozwala dojść do głosu żadnym innym. Gęsto poupychane sklepy, stragany i interesy stykają się ze sobą swoimi szyldami. W słoneczne dni wachlarz egzotycznych woni pozwala mieszkańcom i przechodniom delektować się duszą brukowanej ulicy. W czasie deszczy leśna wręcz świeżość powietrza zachęca do otwierania okien i wybierania się na spacer z parasolem. Brukowana ulica zawsze jest pełna kolorów. Czerwone kwiaty w donicach, błękitne stroje, fioletowe kostiumy, granatowe mundurki, pomarańczowe krawaty i zielone liście drzew. Impresjonizm w pełnej krasie. W mieszkaniu na piętrze, na komodzie stoi pozytywka. Każdego popołudnia wygrywa swoją melodyjkę, a porcelanowa baletnica obraca się przed niewielkim lusterkiem. 
Po brukowanej ulicy szurają buty znudzonego tłumu. Zabiegani mieszkańcy wchodzą do sklepów, załatwiają swoje sprawunki i pośpiesznie wychodzą. Kwiaty w donicach uschły lub całkowicie znikły z balkonów. Co niektóre sklepy zostały starannie zamknięte na klucz, a okna zasunięte żaluzjami. Kolorowe stroje przechodniów wyblakły z czasem. Woń pieczywa, warzyw i owoców zawładnęła powietrzem. Perfumerię przeniesiono do niedawno otwartego domu handlowego. Zdolna flecistka przeprowadziła się na obrzeża miasta. Dzieci bardzo niechętnie opuszczają swoje podwórka. Bawią się teraz na trzepakach, kopią puszki lub rzucają kamieniami w ścianę. Rzadko ktoś przechadza się tędy dla samej przyjemności spaceru. Mieszkańcy zaglądają na brukowaną ulicę by odebrać paczkę, kupić książki lub zapłacić rachunki. W mieszkaniu na piętrze na komodzie stoi pozytywka. Zamknięto ją już dawno temu, a wieczko przykryła delikatna warstwa kurzu.   
Brukowaną ulicą strach przejść po zmroku. W bramach czają się typy spod ciemnej gwiazdy. Zewsząd spłynęły kolory, jak sprane ze starej sukni. Balkony z pordzewiałymi poręczami ostrzegają przed zawalaniem się. Ze ścian poodpryskiwała farba, a tynk runął na ziemię i wala się po brukowanej ulicy. Kwiaciarnia została spalona i przeraża pustymi czarnymi jamami, sterczącymi deskami oraz wszystkimi okropnościami jakimi tylko może straszyć spalona kwiaciarnia. Piekarnia runęła, być może pod własnym ciężarem. Gruzy zostały zmiecione w głąb siebie i otoczone czerwono-biała taśmą. Tyle wystarczy, już nie sprawiają zagrożenia. Powybijane prawie doszczętnie okna zabito deskami i nikt już nie pamięta co było kiedyś w tych lokalach. W bocznych uliczkach mieszkają dziesiątki bezdomnych, którzy odprawiają nad sobą obrządki toaletowe i załatwiają wszystkie swoje potrzeby na ulicach. To ich zapach zdominował powietrze i sprawuje totalitarne, surowe rządy. Z okien wydobywają się krzyki, pretensje, przekleństwa i żale ubrane w słowa tak wymyślne, o jakich nie śniło się żadnym poetom. Woda wyżłobiła głębokie rowy między kamieniami brukowanej ulicy. W pustym mieszkaniu na piętrze nie ma komody ani pozytywki. Grająca zabawka leży na strychu, obok starych szyldów, przed stertą papierów, pod kilkoma prześcieradłami, za zamkniętymi drzwiami, do którzy klucz spoczywa w rynsztoku. Porcelanowa baletnica została stłuczona, a wewnętrzny mechanizm pozytywki pordzewiał.


I to by było w sumie na tyle. Zrobiło się trochę vanitatywnie. Nawet nie wiem, co dostałem za to opowiadanie, bo w liceum bardzo lubiłem wagarować. Daruję sobie huczne zapowiedzi wielkiego powrotu i obietnice rozpoczęcie regularnego pisania. Jak się zbiorę do kupy to będę pisał, jako nie to nie. Koniec i bomba. 

2 komentarze: